wtorek, 5 sierpnia 2008

Stary Johnson

Pytasz pan - jak on ma na imię? A cholera go wie - wszyscy mówią o nim Johnson, albo stary Johnson. Pewnego dnia, będzie ze 3 lata temu jak sie pojawił i kupił farmę szalonego Hinckley’a 20 mil za miastem.

Przyjeżdża do miasta ze 2 razy w tygodniu, z rana. Bywa u sklepikarza, kowala, w saloonie, a w niedziele po mszy w kościele. Mówi niewiele ... Ot tyle - konia mi podkuj, tytoniu dawaj, whisky nalej... Czasem w tygodniu przyjeżdża ze swoimi chłopakami - posyła ich do sklepu, po to co wcześniej zamówił, a sam siedzi w saloonie. Potem chłopaki czekają na niego przed saloonem - nigdy nie wchodzą - czekają, czasem z godzinę. Chłopy są tak samo rozmowne jak on, a i z krzepy i wzrostu podobne, tyle że ciemniejsze - mówią że to jego synowie, ale kto ich tam wie.

Jego farma? Znaczy sie farma szalonego Hinckley’a? Panie, krów tam za wiele nie wypasiesz, kamieniste wzgórza przechodzą w pustynię - ziemię kojotów.

Od czego się to zaczeło - pytasz Pan? Od konia Johnsona. To bydle duże jest i wredne. Nikogo do siebie nie dopuszcza oprócz Johnsona. Dosyć powiedzieć że Johnson musi konia trzymać, żeby go kowal mógł podkuć. Johnson był w saloonie, a koń stał przywiązany na zewnątrz, kiedy diabli nadali tych dwóch... Johnson jak zwykle siedzial w kącie przy scianie, twarzą do wejścia i okien. Konie przywiązali z dala od konia Johnsona, po przeciwnej stronie od wejścia. Weszli, zamówili butelkę i siedli w drugim kącie. Oni sobie, Johnson sobie.

Jim, właściciel saloonu wie - Johnson pije 2 kolejki i albo wychodzi albo bierze 2 następne, potem czasem jeszcze dwie - nigdy więcej - między kolejnymi szklankami zastyga jak posąg na dłuższą chwilę - wzrok ma wtedy nieobecny, patrzy gdzieś hen w dal.

Kiedy ci weszli Johnson był przy pierwszej turze, kiedy kończył drugą jego koń zaczął rżeć i walić kopytami. Obcy w tym czasie zdążyli zrobić butelkę - tak mówi Jim.

To było dość niezwykłe nawet jak na konia Johnsona robić tyle hałasu. - Hej ty, zrób coś z tym koniem - wyrzucił z siebie jeden z przybłędów.

Johnson ani drgnął - tamten powtórzył już głośniej - hej ty, mówię do ciebie, zrób coś do cholery z tym koniem.

I zapadła głucha cisza, która trwała i trwała - tak mów Jim - aż przerwał ją Johnson - musicie stąd odjechać, zaraz - powiedział cicho, nie poruszając się w ogóle, ze wzrokiem gdzieś tam.

- O czym ty mówisz człowieku - powiedział, ten drugi, który się do tej pory nie odzywał - zrobimy co chcemy.

Obcy wymienili sie spojrzeniami, ten pierwszy powiedział - on coś wie Rudy, on coś wie i naprężył się jakby do skoku.

- Spokojnie Loot - powiedział ten drugi - spokojnie.

- Nie podoba mi się to Rudy, bardzo mi sie to nie podoba - powiedział ten pierwszy.

- Już mi stąd - powiedział Johnson - zupełnie zmienionym głosem, już nie patrzał gdzieś w dal, tylko wprost na nich, a w ręku miał wycelowany w nich rewolwer - rączki.

- Loot, wychodzimy, rób co każe - powiedział ten drugi przez zaciśnięte zęby i zaczął wstawać od stołu podnosząc równocześnie ręce.

- Co ty Rudy, co ty - powiedział ten pierwszy.

- Wychodzimy - powtórzył przez zaciśnięte zęby ten drugi i zaczął się wycofywać. Pierwszy poszedł jego śladem. Wyszli z rękami do góry, cofając się, przodem do Johnsona, wsiedli na konie i odjechali. Po chwili odjechał też Johnson. Czy pojawił się ktoś obcy tego dnia w saloonie? Nie, tylko tych dwóch. To było przed wczoraj, wczoraj jego chłopaki miały odebrać sprawunki ze sklepu ale ani Johnsona ani ich nikt nie widział od tego czasu w mieście - dziwne? E nie gdzie tam. Mówisz Pan, że on się już nie pojawi?

Frank Johnson, zwany pułkownikiem to twardy facet - z przestrzeloną nogą przejechał kiedyś 50 mil. Kiedyś kradł konie, rabował banki... ostatnio słuch o nim zaginął - ale farmerzy i bankierzy nie zapominają... wynajęli mnie, żebym go odnalazł. Gdyby nie ta historia z koniem... Sęk w tym, że jego koń Szpic od razu wyczuje innego bandziora - tych dwóch na pewno coś planowało, a że Frank nie lubi ściągać na siebie zainteresowania to ich przepędził. A że na stare lata robi się ostrożny więc zabrał swoich chłopaków i wyjechał... Bankierzy będą jeszcze musieli poczekać...

czwartek, 10 lipca 2008

Trzymaj kulture, trzymaj pion

Przechodziłem przez park, rozwiązał mi się but, przystanąłem przy kępie krzaków ...

- Nie, nie tak się wina nie pije - usłyszałem z za krzaków chropawy głos

- To jest !hyk!- ta no kurna !hyk! profana !hyk! cja - wtrącił się drugi głos, z wyraźną czkawką

- Rękawem wycierasz gwinta, podnosisz, bierzesz trzy gule i podajesz dalej - powiedział ten pierwszy głos

- Dawaj !hyk! o patrz - widzisz !gulgulgul! !hyk! - tak

- Nie, że ty ledwo pociągasz, jakbyś hebate cieńką pił - kultury cie matka nie nauczyła? !gulgulgul! A jak fajki masz to częstujesz, fajki masz?

- Nie pale
- odpowiedział cieńki, młody głos

- Tak !hyk! kurna !hyk! młody szczyl to !hyk! zachować się !hyk! nie umi

- A winko wiadomo samo zdrowie, ten aktor Konrad w telewizorze o tym mówił
- stwierdził chropawy - ino to troche za prefumowane jest, nie ma jak Złoty Jasio albo Wiśniowy Czar, ale !gulgulgul! ujdzie

- Ja tam !hyk! do roboty !hyk! się nie biere !hyk! zanim !hyk! winka nie posmakuje

- E Zdzisiek, ty przecież roboty od pół roku na oczy nie widział
- skomentował chropawy

- A te wersalke !hyk! u Frania jakżeśmy !hyk! przenosili, to co? A z reszto, trza ćwiczyć bo !hyk! robota może sie trafić !hyk! w każdej chwili !gulgulgul!

- No dobra - odezwał się młody głos - ale co ja teraz księdzu powiem? Posłał mnie do sklepu po mszalne bo akurat wczoraj gości miał, a zaraz msza.

- Że się rozbiło i żeby dał na dwa bo jeszcze jedno się może rozbić
- odpowiedział chropawy

- Co ty Ziutek !hyk! chłopaka do złego !hyk! namawiasz? Powiedziane jest !hyk! spragnionego !hyk! napoić? !gulgulgul! Idz i powiedz !hyk!, żeś chrześcijański !hyk! uczynek zrobił !hyk!

środa, 18 czerwca 2008

O takim jednym co...

Wyobraź sobie spotkałem ostatnio Gorzelaka, wiesz tego z parowozowni, i on opowiedział mi o tym co się przytrafiło jemu i jego żonie Baśce - no wiesz tej blondynie przy kości co ci ją pokazywałem w mięsnym.

Pojechali na wieś do znajomych i pech chciał, że im po drodze samochód nawalił. Nieopodal było gospodarstwo więc Gorzelak pomyślał, że może mają ciągnik i pomogą mu ściągnąć wóz do warsztatu.
Zastali gospodynię, która powiedziała, że syn jest w polu na ciągniku ale niedługo wróci i pewnie im pomoże, niech więc samochód przypchną na podwórko i poczekają. Tak też zrobili.

Siedli sobie przed tym domem na ławce. Po jakimś czasie patrzą a przez pole pies biegnie z wiaderkiem w zębach. Coś jak wyżeł. Widać szkolony - pomyśleli. Przebiegł przez to pole i zniknał w zagajniku. Pytają gospodyni - co to za pies? A ona na to, że to pies niejakiego Comberka co z nim kiedyś na polowania chodził, i że potem jak sie Comberkowi w głowie pomieszało i broń mu zabrali to po lesie latał i z kija strzelał a psu kaczki przynosić kazał, no to musi te biedne zwierze zgłupiało całkowicie i znosi mu teraz co znajdzie, dzieciom zabawki kradnie, miednicy ani wiadra na podwórku zostawić nie można, a i pranie trzeba wieszać wysoko bo pies Comberka koszulą czy majtkami też nie gardzi.
Gorzelakowie, będąc w takiej a nie innej sytuacji dyplomatycznie nie podjęli tematu.

Potem Gorzelak, który nie lubi jak się z niego robi wariata, spytał sąsiada, który jest myśliwym o Comberka i wiesz co? Był podobno taki jeden, sąsiad pamietał że wystawiał kiedyś dziki ważniakom i rzeczywiście miał psa wyżła...

wtorek, 10 czerwca 2008

Ogniki

Była noc. Pociąg mknął po szynach z miarowym turkotem. Malinowski wyjął kupioną przed odjazdem książkę - "Tajemnica jej grobu", John S. Smith - "biło" w oczy z okładki, literami ociekającymi jakby krwią. Rozpoczął lekturę ...

Piękna dziewczyna zginęła w tajemniczych okolicznościach w przeddzień swojego ślubu. Jej narzeczony, dziedzic ogromnej fortuny pochował ją w rodzinnym grobowcu w pałacowym parku i wyjechał - podobno do Indii.
Jakieś dwa lata potem trzech chłopców z sąsiedztwa buszując po parku zobaczyło niebieskie ogniki migoczące wokół grobowca. Dwaj z nich podeszli bliżej by sprawdzić co to takiego i dosłownie rozpłynęli się we mgle, która nagle się pojawiła i równie nagle znikła. Roztrzęsiony i przerażony trzeci z chłopców po dotarciu do domu, długo nie był w stanie powiedzieć co się stało.
Zarządzono poszukiwania ... Przeszukano park, budynki przypałacowe, staw i okoliczne łąki - bezskutecznie. Kamienna płyta blokująca wejście do grobowca była nienaruszona - nic w tym dziwnego - sześciu silnych mężczyzn przesuwało ją z trudem, a co tu mówić o dwóch chłopcach. Z resztą okolica nie dawała wiary w historię o zniknięciu, ognikach i mgle, bardziej prawdopodobne były wersje o porwaniu lub ucieczce z domu.
I tak by pewnie zostało gdyby żona karczmarza nie przypomniała sobie, że w parę tygodni po pogrzebie narzeczonej dziedzica przybłąkał się stary żebrak- pomyleniec i bełkotał coś o niebieskich ognikach i diable co pragnie dziecięcej krwi. Na okolicę padł blady strach...


Nagle w przedziale zgasło światło. Maliowski zdrętwiał. Zobaczył zbliżające się w jego kierunku migoczące światełka i coś jak mgła lub dym spowiły jego osobę. Stracił przytomność. Kiedy ją odzyskał, ktoś szarpał go za rękaw, dniało. To był konduktor.

- Panie wysiadaj pan - końcowa stacja. A co obrobili pana? Rzeczywiście nesseser, portfel i płaszcz znikły. Wzrokiem poszukał książki - też przepadła.

- Miłośnicy literatury kurna ich mać - zaklął pod nosem.

wtorek, 27 maja 2008

Odwiedziny

Była godzina 10-ta rano. Dla wielu przybyłych na spotkanie zbyt wczesna, jakby. Dosyć powiedzieć, że część zebranych w sali ziewała mniej lub bardziej ostentacyjnie a kilku sprawiało wrażenie nieobecnych albo zdezorientowanych - jak gdyby trudy wczorajszego dnia dały mi się we znaki.

Większość uczestników spotkania raczyła się kawą, a co niektórzy łapczywie pochłaniali wodę mineralną. Nikt nie brał się za krakersy i paluszki. Na mównicę wszedł Szef.

- Koledzy - zaczął - jak zapewne już niektórzy z was wiedzą, Józef Lędzior przyjeżdża w przyszły czwartek do naszego miasta ...

Wyglądało na to, że co najmniej paru z obecnych ta informacja wybiła z otępienia.

- Jest on bliskim i oddanym współpracownikiem naszego Prezesa, zakładał z nim Polską Partię Postępu, Ligę Praw Obywatelskich i Stronnictwo Uczciwości. Kiedy Uczciwość przeszła do opozycji wycofał się z polityki. Obecnie otwarcie się przyznaje do sympatii dla naszej partii i aktywnie uczestniczy w bezpartyjnym forum doradczym premiera. Ma to być krótka wizyta celem "rozpoznania atutów i zagrożeń regionu".

- Rozmawiałem, już w tej sprawie z burmistrzem, który obiecał wsparcie techniczne i finansowe odwiedzin. Niestety nie da się przyspieszyć odsłonięcia Pomnika Wielkiego Polaka na dzień wizyty - firma odlewnicza ma napięte terminy realizacji i zamówień na pół roku z góry ..., w tej sytuacji pozostaje nam jedynie nadanie którejś z ulic imienia jednego z bohaterów narodowych ..., niestety wszystkie wieksze i ważniejsze ulice noszą już takie nazwy ... - prosze o propozycje ...


Zapadła cisza.

- Szefie, a gdyby tak ...

- Co Malinowski?

- Ja tylko głośno myśle, Szefie.

- Mówcie, Malinowski, mówcie.

- A gdyby tak, pożyczyć pomnik Wielkiego Polaka od Michałowic? Na czas odsłonięcia oczywiście.

- A jak sie sprawa rozniesie? -
Odezwał się po chwili jakiś zatroskany głos z sali

- A co sie ma roznieść? Sie ogłosi, że michałowicki pomnik idzie do remontu a potem, że nasz ... po odsłonięciu. Na czas remontu będą zakryte ot co.

- E przecież sie każdy zorientuje, że to ten sam pomnik.
- Odezwał się kolejny zatroskany z sali

- Nie, jak się go odmaluje.

- A prasa? Będą węszyć.

- Te dwie gazety na krzyż? Przecież, oni wiedzą że jak coś pisną to żadnych reklam u nich nie bedzie. A ta gadzinówka? - ją czytają tylko ci co nas nie lubią - podrzuci mi się jakiś ochłap, że niby to wystawne przyjęcie zrobiliśmy za państwowe pieniądze.

- A koledzy z Michałowic?

- Oni?, oni są nam winni przysługę - wyciszyliśmy sprawę tej demolki w Zajeździe Myśliwskim - co se chłopy zrobili śmingusa-dyngusa gaśnicami pianowymi z kurw..., no z tymi z agencji.


- Dobrze koledzy - odezwał się Szef, który do tej pory przysłuchiwał się rozmowie - myślę, że rzecz jest do zrobienia. Szczegóły omówimy na oddzielnych spotkaniach. Teraz to na tyle. Malinowski - proszę ze mną do gabinetu. Koniec zebrania.

Wyszli

Po chwili, reszta zebranych zaczęła wstawać i zmierzać do drzwi. Przy drzwiach formowali się w dwójki, trójki, rozmawiając między sobą.

- Po co on tu wogóle przyjeżdża? Tu już wszystko jest obstawione ...

- Eh ten Malinowski, zawsze się wkręci ...

- ... żeby tylko nie było jak ostatnim razem, że łososia podali na koniec ...